Ogłoszenie

Krystyna Bartłomiejczyk: Zuzanna umożliwiła mi ?wyjście poza szufladę?

Kultura i rozrywka
Typography
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

bartlomiejczyk_krystyna_BUB_9799
Krystyna Bartłomiejczyk foto PB
"Wprawiałam się na pisaniu wypracowań siostrze w szkole, ale nie za darmo, o nie. To był taki handel wymienny, ja jej wypracowanie, ona mi zadania z matematyki. Potem przyszedł czas króciutkich opowiadań, a pierwszą większą próbą było spisanie wspomnień z pobytu w 1981 roku za Oceanem" - mówi Krystyna Bartłomieczyk. Od kilku miesięcy na rynku wydawniczym znajduje się jej debiutancka powieść pod tytułem ?Sama tego chciałaś, Zuzanno?, a już w październiku pojawi się kolejna. Zapraszamy do lektury wywiadu z kraśnicką pisarką, autorka napisanej z humorem słodko-gorzkiej historii o małżeństwie, miłości i poszukiwaniu własnej kobiecości, wydanej przez wydawnictwo Prozami.

 


Paweł Bieleń: Jak zaczęła się Pani przygoda jako pisarki, bo robiła Pani w życiu bardzo różne rzeczy?

Krystyna Bartłomiejczyk: Tak. I niemające nic wspólnego z pisaniem książek. Jak to się zaczęło? Trudno powiedzieć. Myślę, że dzięki koleżance, która powtarzała, że pisanie przychodzi mi łatwiej niż mówienie. Coś w tym było, ponieważ często gonię w piętkę z myślami, co oczywiście przekłada się na styl wypowiedzi. Tak czy siak postanowiłam się sprawdzić, zwłaszcza, że bardzo lubiłam pisać i robiłam to chyba od zawsze. Wprawiałam się na pisaniu wypracowań siostrze w szkole, ale nie za darmo, o nie. To był taki handel wymienny, ja jej wypracowanie, ona mi zadania z matematyki. Potem przyszedł czas króciutkich opowiadań, a pierwszą większą próbą było spisanie wspomnień z pobytu w 1981 roku za Oceanem. Z czasem przybrały one formę powieści, przyznaję, nieudolnej ? kiedy po latach sięgnęłam po nią, popłakałam się ze śmiechu.

A kiedy pojawiło się pisanie z myślą, że coś uda się kiedyś opublikować?

Przez długie lata w ogóle o tym nie myślałam. Rynek wydawniczy wydawał mi się nieosiągalny, zawsze kojarzyłam go ze znanymi nazwiskami, pisarzami z prawdziwego zdarzenia, a nie z autorami-amatorami. Tak więc pisałam ?sobie a muzom?, zupełnie nie myśląc o tym, że moja ?twórczość? mogłaby kiedykolwiek ujrzeć światło dzienne. Ku mojemu zaskoczeniu ujrzała, w czym pomógł mi przypadek. Pewnego dnia trafiłam w internecie na stronę wydawnictwa Grasshopper, które ogłosiło konkurs na powieść z gatunku literatury kobiecej. Termin nadsyłania zgłoszeń upływał o godzinie 24:00, a była 22:00. Miałam oczywiście gotową powieść, leżącą spokojnie w szufladzie, ale wahałam się, dopóki jedna z córek nie powiedziała mi: ? ?Mamo, co ci zależy. Nic nie stracisz, a możesz zyskać?. I rzeczywiście. Po pewnym czasie zadzwoniono do mnie z wydawnictwa z informacją, że moja powieść wygrała. Zaskoczenie i radość były ogromne, niestety, nie trwała długo. Kolejna wiadomość była jak kubeł zimnej wody. Wydawnictwo zostało zlikwidowane, a to oznaczało rozwiązanie umowy wydawniczej.

Za pierwszym podejściem nie udało się. Jak doszło do drugiego?

Z nudów zaczęłam tę pechową powieść przerabiać. Zmieniłam tytuł, wymyśliłam nowych bohaterów, dodałam kilka nowych wątków i o wiele więcej scen humorystycznych. Tak przerobioną wysłałam do kilku wydawnictw, ale bez rezultatu, więc drugie podejście również można uznać za nieudane. Powieść powędrowała na powrót ?do szuflady? i być może leżałaby tam do dzisiaj, gdyby nie moje córki. Obie, na zmianę, naciskały, żebym coś z nią zrobiła, bo skoro już raz została doceniona, to przecież nie może być taka zła. Jedna z nich przeszła do konkretów i dała mi gotowe namiary na wydawnictwo Prozami, które miało być wydawnictwem otwartym na debiutantów. Długo się opierałam, ale w obliczu takiej determinacji córek chyba nie miałam wyboru. W końcu odważyłam się na trzecie podejście, a jak się ono skończyło ? wiadomo.

Mówiła Pani komuś o tym, że Pani książka będzie wydana?

Oprócz moich córek i siostry bardzo długo nikt o tym nie wiedział. Wszystkie trzy zobligowane były do milczenia, żeby nie zapeszyć. Dopiero, gdy dostałam przesyłkę z wydawnictwa, a w niej egzemplarze autorskie, zeszło ze mnie całe napięcie i mogłam o tym mówić otwarcie.bartlomiejczyk_ksiazka

Jak narodziła się bohaterka powieści ?Sama tego chciałaś, Zuzanno??

Z szukania swojego miejsca w życiu. Właśnie straciłam pracę w likwidowanym ZGM-ie i nie bardzo wiedziałam, co z sobą zrobić. Nie była to dla mnie komfortowa sytuacja. Jako kobieta niezależna lubiłam mieć świadomość, że jestem aktywna zawodowo, więc rola wyłącznie kury domowej nie do końca mi odpowiadała. Zuzanna zrodziła się właśnie z tęsknoty do robienia czegoś innego w swoim życiu. Poruszyłam temat może nie do końca wesoły, ale wątek pociągnęłam w lekkim tonie, żeby nie robić dramatu z jej historii, bo przecież są gorsze nieszczęścia niż nieodcięta pępowina, apodyktyczna teściowa, czy nawet zdrada. Zresztą, w rzeczywistości, jaka nas otacza, jest chyba zapotrzebowanie na ?wesołe? książki.

Dla jakiego czytelnika przeznaczona jest ta książka?

Bohaterka ma 40 lat, więc i sama powieść skierowana jest do dojrzałych kobiet, ale oczywiście nie tylko. Moje córki, dwudziestotrzyletnie dziewczyny, też ją przeczytały, w dodatku z przyjemnością. Pisałam jednak z myślą o kobietach w wieku Zuzanny. Bez żadnego przesłania, głównie po to, żeby się odprężyły, zrelaksowały i pośmiały, a nie męczyły podczas czytania. Bo jak słusznie stwierdziła Maria Skłodowska-Curie ? smutne książki można wytrzymać wtedy, kiedy się jest młodym.

To w takim razie chciałbym zapytać o jeden z humorystycznych wątków w książce. Skąd pomysł na to, by Zuzanna podrzuciła wibrator sekretarce, a jak się później okazało kochance swojego męża?

Czy to jest szokujący moment? Nie wiem dlaczego przyszedł mi do głowy akurat wibrator. Potrzebowałam jakiejś ?kości niezgody? między Witkiem a Wiewiórą, czegoś mocnego, wręcz wyuzdanego. Może właśnie słowo ?wyuzdany? było tu kluczem? Naprawdę nie wiem, ale wibrator się pojawił i spełnił swoją rolę, choć nie do końca taką, jakiej spodziewała się Zuzanna.

W książce można odnaleźć pewne nawiązania do naszego miasta, jak chociażby aleja jabłoniowa czyli nasza aleja Niepodległości. Nie kusiło Pani, by pójść tropem Małgorzaty Kursy, innej kraśnickiej pisarki, i całej historii osadzić w rodzinnym mieście?

Ależ ona dzieje się w Kraśniku. Jest przecież aleja jabłoniowa, na którą zwrócił pan uwagę, jest również zalew, osiedle domków jednorodzinnych, las. Miasto, w którym toczy się akcja, nazwałam Borów, bo tak było bezpieczniej, bardziej anonimowo, na czym mi zależało. Nieświadomie mogłabym dodać wątek, który ktoś odebrałby jako swoją historię, no i urazy gotowe. Chciałam tego uniknąć.

Premiera książki ?Sama tego chciałaś, Zuzanno? miała miejsce w czerwcu. Kolejna ma się ukazać już w październiku.

Będą to dalsze losy Zuzanny. Podczas przeróbek powieść niesamowicie się rozrosła i musiałam podzielić ją na dwie części. Tę drugą trzeba było jeszcze dopracować, stąd ten czteromiesięczny poślizg.

Swoją bohaterkę w pierwszej książce zostawiła Pani w trudnym momencie życia. Co czeka ją dalej?

Nie mogę tego zdradzić. Zainteresowanych losami Zuzanny odsyłam do przeczytania drugiej części, zatytułowanej ?Zacznij od nowa, Zuzanno?. A od siebie powiem tylko tyle, że w jej życiu będzie się naprawdę wiele działo. Oprócz starych wątków pojawią się również nowe, z przeszłości bohaterki, ale nie tylko. Nie zdradzając zbyt wiele - Zuzanna będzie zmierzać w dobrym kierunku.

Będzie to kolejna książka z dłuższej serii, czy na tym historia Zuzanny się skończy? A jeśli tak, to czy ma Pani pomysły na kolejne książki?

Na drugiej części historia Zuzanny się zakończy. Owszem, można byłoby ją jeszcze pociągnąć, ale to nie byłby dobry pomysł. Zresztą, nawet tego nie chcę. Pokochałam Zuzannę, bo umożliwiła mi ?wyjście poza szufladę?, ale równocześnie mam jej trochę dosyć. Zbyt długo byłyśmy na siebie skazane. Teraz pracuję nad kolejną powieścią, również z gatunku lekkiej, łatwej i z humorem. Bohaterka jest dużo młodsza, a akcja toczy się w Kanadzie.

Co podpowiedziałaby Pani osobom, które, tak jak Pani, na początku próbują pisać, ale boją się ujawnić?

Nie bać się i nie zniechęcać pierwszymi niepowodzeniami. Z mojego doświadczenia wynika, że warto też poszukać kogoś, kto obiektywnym okiem spojrzy na to, co napisaliśmy, oceni, podpowie, czy warto robić kolejny krok. I takiego dobrego ducha życzę wszystkim piszącym kraśniczanom.

 

wywiad opublikowany został w Głosie Kraśnickim (nr 17/2014, 10.09.2014)

Najnowsze ogłoszenia